Joanna Rosiak była 32-letnią blondynką o jasnych oczach. Mieszkała ze swoją matką w Stargardzie. Kobiety były ze sobą dość blisko, ale mimo to Joanna nie zwierzała się swojej mamie. Była osobą, która unikała pytań o swoje prywatne sprawy, ale zawsze pomagała tym, którzy jej potrzebowali. Joanna miała kontakt z wieloma ludźmi, bo pracowała w barze, który prowadziła wraz ze znajomym, ale mimo to często towarzyszyło jej poczucie samotności. Marzyła o miłości i spełnieniu w życiu osobistym, ale nie dane jej było tego doświadczyć.
Życie Joanny było dynamiczne. Onet pisze, że była cenionym pracownikiem, zarówno w swoim barze, jak i w firmie pożyczkowej, której przedstawicielką była. Oprócz pracy w dwóch miejscach Joanna angażowała się w pomaganie innym i udzielała się jako wolontariuszka w hospicjum i domu dziecka. Niestety, później okazało się, że Joanna prawdopodobnie wpadła w długi. Dbając o swoich klientów, nie raz dawała im napoje "na zeszyt". Co więcej przeznaczała sporo pieniędzy na skrywanego przed znajomymi ukochanego.
Kiedy miałam możliwość przeglądania jej rachunków, notatek, pism, które do niej przychodziły, miałam wrażenie, że wpadła w spiralę długów
- mówiła w programie "Interwencja" specjalistka kryminalistyki dr Joanna Stojer-Polańska. Mimo wszystko kobieta nie pokazywała po sobie, że ma kłopoty. Ani rodzina, ani znajomi nie wiedzieli zbyt wiele o jej wybranku, nie mogli więc zareagować, kiedy pożyczała mu ogromne sumy pieniędzy. Nikt też nie wiedział, że na 32-latkę czyha niebezpieczeństwo.
Organizacja Zaginieni przed laty informuje, że 7 czerwca 2005 roku Joanna miała pojechać do Szczecina. Ten dzień miał być dla niej właściwie rutynowy, jednak było inaczej. Po wizycie w Szczecinie Joanna miała wrócić do Stargardu i stawić się w biurze na comiesięczne rozliczenie. Nieco później, bo o 18, miała otworzyć swój bar.
Joanna wyszła z mieszkania o 10. Wychodząc z domu, zabrała ze sobą telefon komórkowy, kalendarz spotkań i kilka tysięcy złotych, których potrzebowała do rozliczenia. Zostawiła jednak dowód osobisty i paszport. Na klatce schodowej spotkała sąsiadkę, z którą przez chwilę rozmawiała. Około 12 zadzwoniła do swojego szefa, informując go spokojnym głosem, że spóźni się do pracy.
Policja powiedziała, że nie mają jak szukać, nie mają psów, bo by musieli je ze Szczecina ściągać, siostra nawet powiedziała, że zapłacimy za to wszystko, tylko żeby szukali. No i ponoć dwóch policjantów tam było, szukali, ale nic nie znaleźli. Asia na pewno miała przy sobie pożyczki, co tam komuś niosła albo do spłacenia raty. Jej kierownik mówił, że miała 2000 zł
- mówiła mama Joanny Rosiak w programie "Interwencja".
Joanna zwykle dzwoniła do matki w drodze z pracy, jednak tamtego dnia tego nie zrobiła. To bardzo ją zaniepokoiło, dlatego postanowiła zgłosić zaginięcie córki na policję. Telefon Joanny logował się po raz ostatni w miejscowości Grzędzice. Informacja ta nie pozwoliła jednak popchnąć śledztwa do przodu. Mama Joanny, zaniepokojona brakiem postępów w poszukiwaniach 32-latki, zwróciła się o pomoc do Joanny Stojer-Polańskiej, ekspertki do spraw kryminalistyki. Ta analizowała sytuację i starała się uzyskać jak najwięcej informacji. Jak możemy usłyszeć w podcaście
Jak możemy usłyszeć w podcaście "Polskie Archiwum X", jeden ze świadków zeznał, że Joanna miała bliskie relacje z mężczyzną o imieniu Jan (imię zmienione - red.). Kobieta była w nim bardzo zakochana, ale on był żonaty i postanowił wrócić do swojej rodziny.
Nie wiadomo dokładnie, w jaki sposób Joanna poznała Jana, ale udało się ustalić, że byli ze sobą bardzo blisko. Tuż przed zaginięciem Joanny relacje między nimi wyraźnie się pogorszyły. Asia była rozczarowana, że Jan nie opuścił swojej żony, mimo że jej to obiecywał. 32-latka próbowała walczyć o ich związek, ale bezskutecznie.
Dawała mu pieniądze, bo jej obiecywał, że rozwiedzie się z żoną, odejdzie od dotychczasowej rodziny, założy z nią nowy związek. Pojawiły się informacje, że on nadużywał alkoholu, a pod jego wpływem był człowiekiem agresywnym
- mówił były szef policyjnego Archiwum X w Krakowie w programie "Interwencja". Z medialnych doniesień wynika, że Jan zmarł wiele lat temu, dlatego śledczy nie mają już szans, aby przesłuchać go w tej sprawie.
Inne światło na tę sprawę rzucił tajemniczy informator, który rzekomo widział uprowadzenie Joanny i zgłosił się do redakcji "Głosu Szczecińskiego", twierdząc, że widział, jak zamaskowani mężczyźni wciągnęli kobietę do samochodu. Człowiek ten nie chciał współpracować z policją, co znacząco utrudniło śledztwo.
Jest to wersja moim zdaniem dość mało prawdopodobna, ponieważ do tego porwania doszło w ścisłym centrum Stargardu, w środku dnia, więc ciężko uwierzyć, że widziała to tylko jedna osoba, a wiele, wiele innych osób tego nie zgłosiło
- ocenił Dawid Serafin z portalu Onet.pl w programie "Interwencja".
Kolejnym elementem, który przykuł uwagę śledczych, był stan konta bankowego Joanny. Pomimo , że uchodziła za osobę oszczędną, ilość zgromadzonych przez nią pieniędzy wskazywał na coś innego. Śledztwo aż do dzisiaj pozostaje otwarte, a każda informacja może być kluczowa dla rozwiązania tej zagadki.